Drodzy Fusoczanie,
prezentujemy fusoczańską bajkę wyjętą z tekstu Czy to w ogóle ma sens?. Wstawiamy też oddzielnie, bo jestem z niej autentycznie (i autystycznie) dumny. Poza tym przyda się, zobaczycie do czego!
To opowieść, jakich wiele. Była sobie pewna moetka. Dajmy jej na imię Akari. To dobre imię. Szła do nowego liceum, a miała dziwne zainteresowanie – tworzenie maskotek ze śmieci i odpadków, np. skarpetek, którym zgubiła się para, urwanych guzików, kawałków materiałów itp. Jak to dynamiczna uroczynka chciała zajmować się swoim hobby po lekcjach. Oczywiście w szkole nie było takiego klubu. Namalowała więc ulotki i na szkolnym podwórku zaczepiała inne moetki, mówiąc: „Może chciałabyś dołączyć do Klubu Odpadkowych Maskotek kudasai?”.
Wiadomo, żadna nie chciała. To dziwne. To bez sensu. Nie zrobię na tym kokosów. Akari była zasmucona sytuacją, bo potrzebowała jeszcze kilku osób, żeby otworzyć klub. Zaczęła bardziej dynamicznie przeć do celu, jak przystało na jurną nastolatkę. Namawiała swoje koleżanki do dołączenia, zwłaszca te najbliższe: Kurumi i Kageko. Początkowo nie chciały. Akari zastosowała więc delikatnie yandereczne sztuczki. Z czasem dziewczęta ustąpiły i dla świętego spokoju przystały na założenie z Akari tego niedorzecznego klubiku.
O dziwo już tydzień później nie wyobrażały sobie, że mogłyby być gdziekolwiek indziej: piły herbatkę, chrupały ciasteczka, robiły przytulanki ze staroci znalezionych na strychach i w piwnicach swoich domków. Kiedy kończyły liceum, bardzo płakały, że muszą pożegnać się ze sobą i klubikiem.
W tej historii Akari to mangozjebstwo, Klub Odpadkowych Maskotek to fansubing, Kurumi i Kageko to Ty i ja. Koniec.
Conquest
Klub Odpadkowych Maskotek wykonywał np. maskotki podobne do tych na obrazku od Młodego Siłacza, choć niekoniecznie bejsbolowe!
prezentujemy fusoczańską bajkę wyjętą z tekstu Czy to w ogóle ma sens?. Wstawiamy też oddzielnie, bo jestem z niej autentycznie (i autystycznie) dumny. Poza tym przyda się, zobaczycie do czego!
Historia pewnej moetki
Chodźcie i zobaczcie. Fusoczański spektakl moetkarski właśnie się zaczyna.To opowieść, jakich wiele. Była sobie pewna moetka. Dajmy jej na imię Akari. To dobre imię. Szła do nowego liceum, a miała dziwne zainteresowanie – tworzenie maskotek ze śmieci i odpadków, np. skarpetek, którym zgubiła się para, urwanych guzików, kawałków materiałów itp. Jak to dynamiczna uroczynka chciała zajmować się swoim hobby po lekcjach. Oczywiście w szkole nie było takiego klubu. Namalowała więc ulotki i na szkolnym podwórku zaczepiała inne moetki, mówiąc: „Może chciałabyś dołączyć do Klubu Odpadkowych Maskotek kudasai?”.
Wiadomo, żadna nie chciała. To dziwne. To bez sensu. Nie zrobię na tym kokosów. Akari była zasmucona sytuacją, bo potrzebowała jeszcze kilku osób, żeby otworzyć klub. Zaczęła bardziej dynamicznie przeć do celu, jak przystało na jurną nastolatkę. Namawiała swoje koleżanki do dołączenia, zwłaszca te najbliższe: Kurumi i Kageko. Początkowo nie chciały. Akari zastosowała więc delikatnie yandereczne sztuczki. Z czasem dziewczęta ustąpiły i dla świętego spokoju przystały na założenie z Akari tego niedorzecznego klubiku.
O dziwo już tydzień później nie wyobrażały sobie, że mogłyby być gdziekolwiek indziej: piły herbatkę, chrupały ciasteczka, robiły przytulanki ze staroci znalezionych na strychach i w piwnicach swoich domków. Kiedy kończyły liceum, bardzo płakały, że muszą pożegnać się ze sobą i klubikiem.
W tej historii Akari to mangozjebstwo, Klub Odpadkowych Maskotek to fansubing, Kurumi i Kageko to Ty i ja. Koniec.
Conquest
Klub Odpadkowych Maskotek wykonywał np. maskotki podobne do tych na obrazku od Młodego Siłacza, choć niekoniecznie bejsbolowe!
Komentarze
Prześlij komentarz